Wietrzne zaręczyny

 

Zaręczyny w grudniu jeszcze się nam nie zdarzyły. I to w plenerze! Postanowiliśmy podjąć wyzwanie, którego inicjatorem  był Pan Rafał. Oczywiście w pełnej konspiracji przygotowywaliśmy się do tego wydarzenia. Zostało wybrane miejsce, my opracowaliśmy utwór, który miał zabrzmieć w trakcie kluczowego momentu. Wszystko zapięte na ostatni guzik... Dzień przed okazało się, że w planowanym miejscu nie ma możliwości zaaranżowania tej wyjątkowej chwili, gdyż rozpoczął się remont... W tej sytuacji miejsce zostało zmienione na uroczą i romantyczną Kładkę Bernatka... To miał być dopiero nasz wyjątkowy "pierwszy raz" - plener, grudzień, most... Same wyzwania! Próbowaliśmy przewidzieć wszelkie ewentualności i jak najlepiej przygotować się na różne okoliczności przyrody. Powstał więc plan B na wypadek deszczu, specjalnie na ten dzień pożyczyliśmy orkiestrowy pulpit na nuty (ciężki, stabilny, no... nie do ruszenia wydawałoby się), a na pulpicie zbudowaliśmy specjalną gumkowo-spinaczową konstrukcję, która miała za zadanie utrzymać nuty na miejscu...

Mimo niesprzyjających prognoz, sobota rozpoczęła się piękną, słoneczną pogodą. Pozytywnie nastawieni po raz ostatni przećwiczyliśmy repertuar i ruszyliśmy podjąć wyzwanie. Pogoda zaczynała się psuć, a z chwili na chwilę wzmagał się coraz mocniejszy wiatr. Kiedy dotarliśmy na kładkę, miny nam zrzedły... Wiało tak, że mieliśmy jednak obawy co do naszych pulpitowych konstrukcji, do stroju skrzypiec (nasze instrumenty fatalnie znoszą tego typu warunki pogodowe - rozstrajają się niemiłosiernie) i co do wytrzymałości naszych palców (wiatr był lodowaty).

Czasu na zmianę planów już nie było, bo Bohaterowie w drodze. Nie było wyjścia. Rozłożyliśmy instrumenty, rozstawiliśmy pulpit, spróbowaliśmy się nastroić (ciężko było utrzymać smyczek na strunach przy mocniejszych podmuchach wiatru)... Zaczęliśmy grać... Mijający nas przechodnie musieli sobie myśleć, że oszaleliśmy 😉 Ale co tam, jak tylko poczuliśmy muzykę pod palcami, wiatr jakby ucichł, a to co działo się wokół nie miało już tak wielkiego znaczenia. A jak tylko Zakochani pojawili się w zasięgu wzroku, to nawet można było poczuć prawdziwy romantyzm sytuacji 🙂

Cała historia ma tylko jedno szczęśliwe zakończenie: Ona przyjęła zaręczyny, wiatr nie porwał ani skrzypków ani sprzętów, a nasz repertuar wzbogacił się o kolejną pozycję (Ch. Perri "A thousand years").

Dopiero gdy wracaliśmy do domu i widzieliśmy przewrócone rusztowanie przy alejach dotarła do nas groza tego wieczoru. Jedno jest pewne, te Zaręczyny zostaną nam w pamięci na całe życie

Najnowsze komentarze

Posted in Opisy uroczystości, Zaręczyny.

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *